Co prawda do tego wydarzenia jeszcze 3 dni, ale już z tej to okazji otworzyłem pochodzącą z Islay, bardzo charakterystyczną Laphroaig 10yo. Jako kształtujący się powoli zwolennik trunków z wyspy Islay – tak naprawdę nie miałem okazji spróbawać „lafrojga” do tej pory, co należy chyba uznać za faux pa. Bardzo ciekawa jest historia tej, położonej w niedalekim sąsiedztwie Port Ellen, destylarni. Interesującym faktem jest również to, że Laphroaig sąsiaduje niemal przez ogrodzenie z inną destylarnią z wyspy, niezwykle zaciekle konkurującą z „lafrojgiem” – a mianowicie Lagavulin. Ponoć znane są w historii przypadki prób przechwytywania personelu z jednej destylarni do drugiej, przejęcia całego zakładu czy też kopiowania Laphroaiga przez Lagavulina. Oba zakłady konkurują zaciekle ze sobą do dziś – wszak należą obecnie do dwóch różnych koncernów.
Mówi się, że wobec „lafrojga” nie można być obojętnym, można go pokochać lub znienawidzić. Nie da się ukryć, że takiej dawki torfu, smoły i zapachu podkładów kolejowych jeszcze nie zaznałem i nie mam wątpliwości, że musi to robić spore wrażenie na każdym, kto tego spróbuje po raz pierwszy. Dla mnie osobiście smak jest dość płaski, a spod tego całego przyjemnego „smrodku”, fenolu i wędzonki, wyczuwalna jest wyraźna słodycz.
Oczywiście 27-go też, a raczej przede wszystkim, wypada wychylić szklaneczkę!